Pewien facet po trzydziestce o tym, co czyta i dlaczego. Czasem durnowato, czasem mądrze.Raz z humorem, innym razem melancholijnie. Po cichu lub z przytupem, W biegu i z namaszczeniem. Czyli o tym i o tamtym.
Wiesław Myśliwski, „Nagi sad”
Powieść intymna. To chyba najlepsze określenie. Bo jak inaczej powiedzieć o nienazwanej miłości ojca i syna? O trudnych relacjach, braku zrozumienia i całkowitym oddaniu, o zabawie w chowanego i rosnącym przerażeniu, gdy nie możesz znaleźć tego drugiego? O sile charakteru, która pozwala wytrwać codzienną katorżniczą pracę. O poszukiwaniu dziewięciu mostów, by uratować resztki nadziei. O koniu, który musiał dorosnąć do oczekiwań. Ale przede wszystkim o codziennym czekaniu przed szkołą na koniec lekcji.
Dawno nie miałem w rękach książki tak poruszającej w swej prostocie. Bo cóż może być bardziej pierwotnego i naturalnego niż codzienne, trudne relacje ojca i syna? Niewypowiedziana, pełna żalu i melancholii historia dwóch całkiem różnych mężczyzn, którzy są tak naprawdę tacy sami.
Ta książka to poruszający debiut Myśliwskiego. To także mój debiut jeśli chodzi o Myśliwskiego. Niełatwy, wytrawny w smaku i kompozycji. Z pewnością wybitny. A dla mnie bardzo osobisty..
Aravind Adiga, „Biały Tygrys”
Nigdy nie byłem miłośnikiem Indii – nie fascynuje mnie ich kultura, filozofia i religia nie sprawiają, że na nowo zastanawiam się nad swoim życiem, a filmy z Bollywood wywołują tylko zażenowanie. Także książki, zarówno te pisane przez Hindusów, jak i te opisujące Indie, nigdy nie potrafiły na dłużej przykuć mojej uwagi. Dlatego miałem sporo obaw, gdy wziąłem do rąk Białego Tygrysa. I jakże mocno się zaskoczyłem.
To książka o ludziach, którzy rodzą się, żyją i umierają jako służący. O ludziach pozbawionych wszelkich praw i szans na lepsze życie, wdzięcznych za spotykające ich kary i upokorzenia, w pełni zależnych od humorów swoich Panów. Tylko wybranych stać na zrobienie czegoś, co da im szansę wyrwać się z zaklętego kręgu poniżenia i beznadziei. Na gest buntu, dający złudne poczucie własnej wartości. Gest, który zawsze wiąże się z nieuchronną karą – wykluczeniem, szantażem, przemocą, śmiercią czy jeszcze większą nędzą.
Ale jest to też książka o dojrzewaniu i tęsknocie za czymś więcej. O byciu sobą. O pragnieniu zostania człowiekiem.
Wbrew moim obawom Białego Tygrysa czyta się świetnie. Autor nawet na chwilę nie pozwala odetchnąć od ciężkiego i parnego klimatu indyjskich ulic. Sama historia jest tyleż prosta, co wciągająca i wiarygodna. Krótko mówiąc jest to po prostu kawał na prawdę bardzo dobrej literatury. Cóż, Nagroda Bookera zobowiązuje..
Ale ja i tak nie lubię Indii. Mimo wszystko..
Jerzy Pilch, „Wiele demonów”
Zapowiadało się szumnie – pierwsza po latach powieść Pilcha. I co by tu dużo nie mówić – jest dobrze. A właściwie to nawet lepiej.
Sigła, śląska wieś, w której każdy wierzy po swojemu i w innego Boga. Miejsce, w którym banalne zdawałoby się problemy i codzienne sprawy stają się niezwykłe, a małe ludzkie problemy przeradzają się w barwne opowieści. To takie małe polskie Macondo zamieszkałe przez postaci tak zwykłe, że aż nietypowe. Jest wielka tajemnica i są setki pytań bez jasnych odpowiedzi. A do tego wszystkiego jest jeszcze Fritz – listonosz, jasnowidz, cudotwórca samozwaniec, którego nawet SB i partia omijają szerokim łukiem.
Fabuła? Jest oczywiście, lecz chyba ważniejsza jest tutaj sama opowieść i prawdziwy popis pisarskiego kunsztu Pilcha. Oraz przypomnienie, jakie piękne rzeczy możemy stworzyć za pomocą pióra.
Solidny kawał literatury na najwyższym poziomie. Choć z pewnością nie dla każdego.
Peter Heller, „Gwiazdozbiór psa”
Wizja cichego końca świata, która jest tyleż przytłaczająca, co melancholijna. I właśnie ta tęsknota za tym, co minęło, jest tu najważniejsza – za dawnym życiem, codziennością, pstrągami w rzece i smakiem coli. Apokalipsa wiele zabrała, ale jeszcze więcej zostawiła. Ciągłą walkę o zachowanie resztek moralności, a właściwie człowieczeństwa. Samotność, zabójczą rutynę i strach przed spaniem w łóżku, bo tam najłatwiej człowieka znaleźć. Nieustanną nadzieję na to, że warto czekać na jakieś jutro.
Książkę czyta się szybko, choć już niekoniecznie przyjemnie. Nie ma w niej tabunów zombich i niespodziewanych zwrotów akcji. Są za to ludzie którzy przeżyli i zrobią wszystko, aby przeżyć jeszcze chociaż chwilę. Książka z pewnością dobra, choć z pewnością również – nie dla każdego.
Patrick de Witt, „Bracia Sisters”
„Nowe otwarcie” w książkowych westernach – mówili. Groteska, czarny humor, ironia, intrygujący bohaterowie, niespodziewane zwroty akcji – obiecywali. Wartka, a przy tym inteligentna akcja wciągająca już od pierwszych stron – kusili. No to kupiłem i przeczytałem. I niestety się zawiodłem.
Kilka ciekawych pomysłów to za mało na to, żeby napisać dobrą książkę. Zabawa z formą jest tyleż ciekawa, co niebezpieczna i autor niestety nie wychodzi z niej zawsze zwycięsko. Często podkreślana w recenzjach zabawa pisarza z czytelnikami też jakość nie do końca iskrzy - tytułowi bohaterowie nie przekonują, historia jest mocno przewidywalna, a żarty i ironia rzadko śmieszą. A szkoda, bo wiele sobie obiecywałem po szumnych zapowiedziach.
Niestety po przeczytaniu książki pozostaje spory niedosyt. I jeśli to ma być ta „nowa jakość”, to chyba pozostanę przy starych mistrzach, bo taki postmodernizm jest mocno banalny.
Książka-instytucja. Dzieło. Powieść która sprawiła, że zapomniałem o Hrabalach, Kunderach i innych Haskach. Prawdziwa środkowoeuropejska "Rozmowa w Katedrze". Tylko zdecydowanie nam bliższa i bardziej znajoma, napisana z tym charakterystycznym dla Czechów dystansem i fatalizmem. Opowieść o życiu i wojnie, muzyce, dojrzewaniu, miłości do dziewcząt i saksofonu, praskiej wiośnie i tajniakach, emigracji i tęsknocie za domem. Pełna humoru i autoironii, lecz równocześnie smutna i trochę melancholijna. Po prostu obraz nas i naszej historii - ze wszystkim tym co najlepsze i najgorsze w drugiej połowie dwudziestego wieku - widzianej oczyma kogoś, kto to wszytko ma już za sobą.
Podsumowując to jedna z najlepszych powieści jakie czytałem. Kiedykolwiek. Gdy skończyłem natychmiast kupiłem chyba wszystkie książki Skvorecky'ego, jakie wydano w Polsce. Było warto.